Kulminacyjny moment Eucharystii: patrzeć na hostię lub kielich czy schylać głowę? 

Gdybyśmy mieli wskazać najważniejszy moment mszy świętej, wielu z nas powiedziałoby pewnie, że to podniesienie, gdy kapłan ukazuje kolejno przemienioną w Ciało Pańskie hostię i kielich z Krwią Chrystusa. Wszyscy klęczą, ministrant uderza w gong lub w dzwonki. Trudno wyobrazić sobie Eucharystię bez tego „kulminacyjnego” momentu.

Tymczasem przez długie wieki podniesienia po prostu nie było. Pierwsze przepisy liturgiczne wydano w tej sprawie dopiero na początku wieku XIII. I dotyczyły one jedynie podniesienia i ukazania hostii.  Podniesienie kielicha pojawia się dopiero w mszale z 1570 roku.

Zwyczaj podniesienia Ciała Pańskiego został wprowadzony w tym celu, by wierni mogli adorować prawdziwie obecnego w konsekrowanej hostii Chrystusa. Stąd towarzyszy mu postawa klęcząca i dźwięk dzwonków, którego zadaniem jest zwrócić uwagę wiernych, że oto następuje bardzo ważny moment. Zdarzało się, że na czas podniesienia przed ołtarzem klękali posługujący z pochodniami, by dzięki ich światłu hostia w dłoniach celebransa była lepiej widoczna.

Chcę podkreślić, że podniesienie trwało wówczas nieraz bardzo długo, a na pewno o wiele dłużej niż dziś, gdyż była to jedyna okazja do adoracji widocznego Najświętszego Sakramentu. Dopiero później wymyślono i wprowadzono do powszechnego użytku monstrancję służącą ekspozycji Ciała Pańskiego. Z tamtego okresu pochodził też zwyczaj podtrzymywania przez usługujących do mszy tylnej części ornatu celebransa, który do dziś można zobaczyć podczas celebracji „mszy trydenckiej”. Ornaty były bogato zdobione i przez to ciężkie, więc taka pomoc ułatwiała kapłanowi dłuższe podniesienie hostii.

Podniesienie Ciała i Krwi Pańskiej jest momentem milczącej adoracji i chwilą, w której mamy sobie uświadomić, że to rzeczywiście sam Pan stał się wśród nas jak najprawdziwiej obecny. Niekoniecznie trzeba więc wówczas schylać głowę czy spuszczać oczy – choć niektórzy tak właśnie wyrażają swoją cześć wobec Tajemnicy.

Zamysł wprowadzenia tego gestu do liturgii był taki, by dać nam możliwość wpatrywania się w Eucharystycznego Jezusa. I warto z tego korzystać. Wielu z nas uczono gdzieś w okolicach przygotowania do Pierwszej Komunii, by wpatrując się w hostię i kielich w chwili podniesienia powtórzyć w myślach wyznanie świętego Tomasza uczynione w Wieczerniku wobec Zmartwychwstałego: „Pan mój i Bóg mój”. To prosta i głęboka praktyka. Wyznanie wiary i akt uwielbienia jednocześnie.

 

Kiedy powstrzymać się od upomnienia braterskiego?

 

Św. Tomasz z Akwinu twierdził, że od upomnienia braterskiego chrześcijanie powinni odstąpić w czterech przypadkach. Po pierwsze wtedy, gdy sami grzeszą w jawny sposób, budząc zgorszenie innych. Po drugie, gdy popełnili grzech śmiertelny i nie pojednali się jeszcze na powrót z Bogiem, a po trzecie, gdy stawiają się wyżej od tych, których chcą upominać. I po czwarte, gdy można się zasadnie spodziewać, że grzesznik nie tylko upomnienia nie przyjmie, a będąc upomnianym stanie się jeszcze gorszym.

Upominanie nie powinno wynikać zatem tylko z emocji, lecz przede wszystkim z dobrego rozeznania. Św. Tomasz upierał się, że, aby uczynek miłosierdzia mógł przynieść zamierzony owoc, musi być spełniany „tam, gdzie należy, wtedy, kiedy należy, i w odpowiedni sposób”.

Nie ma to nic wspólnego z agresją i nienawistnym nastawieniem do tych, którzy – wedle nas i nauki Kościoła – myślą i postępują niewłaściwie. Nie dziwi więc, że Akwinata utrzymywał, iż:

upomnienie jest skutkiem znoszenia słabości bliźniego. A znosi się bliźniego, jeśli zachowuje się wobec niego życzliwość i z tej życzliwości stara się o jego poprawę.

 

Modlitwa to za mało, by wybłagać nawrócenie…

 

Jezus „włożył nam w ręce” cały arsenał duchowych środków do walki o swoje i innych nawrócenie Nie zawsze ciągłe przekonywanie jest najlepsza metodą. Narzędzia do duchowego zmagania są proste i wszyscy doskonale je znamy. To modlitwa, ale też post i jałmużna. Potrzebne są wszystkie trzy.  W modlitwie o własne lub czyjeś nawrócenie nie chodzi o jakiś szczególny jej rodzaj, „sekretną formułę”. Nie chodzi nawet w pierwszym rzędzie o jej „intensywność” – w znaczeniu jakichś szczególnie ekstremalnych praktyk pobożnościowych. Siłą modlitwy jest wierność, wytrwałość.  Taka modlitwa musi być też pokorna, ufna – w tym znaczeniu, że potrzebuję w niej dojrzeć do tego, że wcale nie musi być tak, że na pewno zobaczę jej owoce. Mogę nie zobaczyć. Nawrócenie tego kogoś, za kogo się modlę, może się dokonać w sposób dla mnie niewidoczny, albo – na przykład – po mojej śmierci lub gdy stracimy kontakt.

Post nie ma być jakimś rodzajem demonstracyjnej głodówki przed Panem Bogiem. Nie chodzi o zrobienie na Nim wrażenia, ale o trzy zupełnie inne rzeczy:

  1. Post jest aktem pokory. Bardzo prostym. Poszcząc mówię: Boże, jestem głodny Twojego działania. Ja sam nie mam siły (tego znakiem jest dyskomfort i głód, a więc jakaś forma osłabienia). Potrzebuję Twojej mocy, Twojego działania.
  2. Post jest ofiarą podejmowaną z miłości. Podobnie jak modlitwa (i tak samo będzie z jałmużną) jest duchową „inwestycją”, której dokonujemy posługując się „walutą” Boga – miłością. Wierząc, że Bóg „nie zmarnuje” żadnego wysiłku podejmowanego z miłości.
  3. Post – poprzez swój wymiar umartwienia – jest włączeniem się w dzieło paschalne Chrystusa. Przyjmuję dobrowolnie jakiś rodzaj cierpienia, by zjednoczyć swoje starania z Chrystusem ukrzyżowanym

Jaki post podejmować? Nie wyczynowy, nie „na zabój”. Jego siłą (jak modlitwy) nie jest „intensywność”, ale wierność. Post nie może zakłócać mojego funkcjonowania na co dzień w takim stopniu, który uniemożliwiłby czy znacznie utrudnił podejmowanie moich zwykłych obowiązków. Nie może być też szkodliwy dla zdrowia. Może być podjęty na stałe lub podejmowany okresowo (na przykład w konkretne dni). Byle z rozsądkiem. Jałmużna winna być rozumiana jako najprostsza forma ofiary na rzecz potrzebujących albo szeroko rozumianych uczynków miłosierdzia. Podejmuj je w intencji swojego lub czyjegoś nawrócenia. Może warto pomyśleć zwłaszcza o takich, które jakoś będą związane z problemem, z którym się zmagasz ty sam lub ten, na czyim nawróceniu ci zależy.

Kościelny pogrzeb dziecka utraconego

Prośbę rodziców o pochowanie dziecka utraconego – w wyniku poronienia lub martwego urodzenia – Kościół interpretuje jako pragnienie chrztu, do którego z oczywistych przyczyn nie doszło. Jeśli tylko rodzice, którzy utracili dziecko przed jego urodzeniem, chcą je pochować, mają do tego prawo. Wedle polskiego prawa szpital (jeśli do poronienia lub martwego urodzenia doszło w szpitalu) jest zobowiązany wydać im jego ciało, dokument zwany „pisemnym zgłoszeniem urodzenia dziecka” oraz kartę zgonu. Z nią w ciągu trzech dni należy się zgłosić do urzędu stanu cywilnego. Kościół, który naucza o istnieniu życia ludzkiego i jego niezbywalnej godności od momentu poczęcia, pozostaje wierny temu nauczaniu także w przypadku dzieci zmarłych przed urodzeniem. Dlatego zaleca ich pochówek z zachowaniem tych samych obrzędów, jakie stosuje się w przypadku dzieci urodzonych zmarłych po porodzie, ale nieochrzczonych. Żaden ksiądz nie ma prawa odmówić pochówku dziecka utraconego, a nawet kapłanom poleca się, by „wspierali starania rodziców o godne pożegnanie ich dziecka”. Do obrzędów pogrzebu dziecka utraconego może należeć też msza święta, której odprawienia kapłan nie może odmówić. Należy jednak pamiętać, iż Eucharystię za zmarłych sprawuje się dla uproszenia im odpuszczenia grzechów i przyjęcia ich do Królestwa Bożego. Maleńkie dzieci, a już na pewno te zmarłe przed urodzeniem, nie były w stanie popełnić żadnego grzechu osobistego. Grzech pierworodny gładzi zaś – w znany nam sposób – jedynie sakrament chrztu.  Kościół żywi nadzieję, że dzieci te są już zbawione, dlatego – jeśli rodzice pragną, aby częścią obrzędów pogrzebu ich dziecka była msza święta – odprawia się ją nie tyle za dziecko (o jego zbawienie), co za nich samych i w intencji dziękczynnej za jego krótkie, ale przecież dane przez Boga życie. Stąd sprawowana jest ona w szatach koloru białego, a nie fioletowego. Biel to kolor liturgiczny używany przy wspomnieniach świętych, czyli tych, którzy cieszą się już chwałą zbawienia. W związku z tym we wskazaniach dotyczących obrzędu pogrzebu dzieci nieochrzczonych znajdziemy też zakaz używania w modlitwie eucharystycznej osobnej wstawki za zmarłych, jako że ufamy, iż tym dzieciom modlitwa ta nie jest już potrzebna. W tekstach liturgicznych używanych przy tej okazji nie ma więc również próśb o odpuszczenie im grzechów i o miłosierdzie Boże, gdyż Kościół wierzy, że już tego doświadczyły. Pomija się także obrzęd tzw. ostatniego pożegnania, choć jak najbardziej trumienka z ciałem dziecka może, a nawet powinna być obecna w kościele, jeśli sprawuje się wyżej wspomnianą mszę. To wszystko może być nie do końca zrozumiałe dla rodziców, bliskich zmarłego dziecka i innych uczestników uroczystości pogrzebowych. Do celebrującego obrzędy kapłana należy więc wytłumaczenie im, że praktyka ta nie wynika – broń Boże – z lekceważenia ich utraconego dziecka, ale właśnie z wiary Kościoła w jego dokonane już zbawienie.

 

Po co nam sakramenty święte?  (ciąg dalszy z poprzedniego tygodnia)                                                                                         

Nasze zbawienie

Czasem przy szosie widać napisy „Jezus zbawia”. To jest prawda, zadajmy jednak ważne pytanie: jak nas zbawia? Jaka więź łączy nas z Chrystusem teraz, w XXI wieku? Odpowiedzią na pytanie, w jaki sposób Chrystus nas zbawia, są właśnie sakramenty. Boskie życie Chrystusa jest nam przekazywane przez Kościół – Jego Mistyczne Ciało – dokładnie w taki sam sposób, w jaki było przekazywane wtedy, gdy Pan chodził po ziemi. Jak wtedy używał ludzkiej natury jako narzędzia boskości, a materialne przedmioty służyły Mu jako znaki i symbole udzielanej łaski, tak teraz posługuje się innymi ludźmi i przedmiotami materialnymi, aby rozdawać to samo boskie życie.


 Oczyszczenie

Sakramenty czerpią swoją moc i skuteczność z męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Dlaczego trzeba było ofiary krwi, aby dać nam siedmiokrotne uświęcenie? Jest kilka powodów: życie jest we krwi, ale tak samo grzech. Jeśli zatem grzech ma być usunięty, musi zostać przelana krew, co jest symbolem oczyszczenia z grzechu. Śmierć żołnierzy często przynosi wolność narodowi; dar krwi jednego człowieka leczy drugiego z anemii. Bank krwi, z którego inni mogą czerpać uzdrowienie, wskazuje na inny bank krwi, z którego dusze mogą czerpać, by naprawić szkody wyrządzone przez grzech. Co więcej, krew jest najlepszym symbolem ofiary, ponieważ krew to życie: gdy człowiek oddaje swoją krew, oddaje życie. Dlatego św. Piotr pisze: Wiecie bowiem, że z odziedziczonego po przodkach waszego złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy (1P 1,18–19). Krew Chrystusa ma nieprzemijającą wartość, ponieważ On jest Osobą Boską. Życie baranka jest cenniejsze niż życie muchy, życie człowieka jest cenniejsze niż życie zwierzęcia, a życie Boga‑człowieka jest cenniejsze niż życie jakiejkolwiek istoty ludzkiej.

 

Pocałunki Boga

Sakramenty są jak siedem pocałunków Boga. Tego rodzaju dary otrzymujemy w przełomowych momentach naszego życia. Święty pocałunek, którym obdarzali się pierwsi chrześcijanie, był swego rodzaju symbolem siedmiu pocałunków, którymi Bóg pozdrawia duszę. Na początku życia boskiego Bóg całuje duszę, gdy rodzi się przez chrzest; później, gdy karmi ją w Eucharystii; gdy umacnia ją Duchem Świętym do pełnienia zadań w Kościele (sakrament bierzmowania); gdy przebacza grzechy w sakramencie pokuty; gdy zmazuje ślady choroby i grzechu w sakramencie namaszczenia chorych. Bóg całuje duszę księdza i biskupa, gdy go wyświęca i konsekruje. I ostatecznie całuje duszę panny młodej i pana młodego, którzy symbolizują Kościół i Jego samego.