Po co się spowiadać? 

Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta: bo popełniłem grzech. Pismo Święte powie: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Każdy z nas zatem popełnia zło. Drugim argumentem za tym, że mamy się spowiadać jest to, że otrzymamy przebaczenie: „Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam” (1 J 1,9). Co jednak, gdy uważamy, że nie mamy grzechów? Mogą być dwa powody takiego stanu:

  1. Płytko przeżywane chrześcijaństwo – tak wyznawane jest nie tyle relacją, co przestrzeganiem prawa. A skoro nie zabiłem, nie ukradłem i nie zdradziłem – to nie mam grzechu!
  2. Brak należytego przygotowania i refleksji nad sobą. Tylko przez wgląd w sumienie możemy zobaczyć prawdę o nas samych.

Lekarstwem na tę płytkość jest dobre przygotowanie do sakramentu pojednania połączone z modlitwą o to, by zobaczyć, że jest się grzesznikiem. To łaska, której doświadczają i wielcy święci i zwykli wierzący.  Do owocnej spowiedzi konieczne jest przygotowanie. To wyraz szacunku do Boga i sakramentu pokuty. To tak ważne i intymne przeżycie, że przygotowanie jest wręcz konieczne.

Na przygotowanie trzeba czasu, inaczej pozostaniemy tylko na powierzchni. Jeśli ktoś praktykuje codzienny rachunek sumienia, to ten przed spowiedzią będzie dużo prostszy i szybszy. Nie chodzi w nim o „tropienie grzechów”, ale o badanie kondycji naszego sumienia: szukanie dobra pochodzącego od Boga i dostrzeganie na jego tle naszych grzechów.

Podczas rachunku sumienia warto wyjść od Pisma Świętego, np. od fragmentu: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mk 12,30-31). Najpierw badamy, jaka jest nasza relacja z Bogiem: zaufanie, wybory, modlitwa, sakramenty… Później relacje z ludźmi: mężem, żoną, dziećmi, współpracownikami, bliskimi. A potem relację do samego siebie: jak wykorzystuję czas i talenty, czy się rozwijam, jak dbam o siebie i jaka jest moja relacja do rzeczy.  Ważna jest ta kolejność: Bóg, inni, ja. Źródłem innych problemów jest często kiepska relacja z Bogiem.

Podczas spowiedzi trzeba wyznać wszystkie grzechy ciężkie. Trzeba, tak jak u lekarza, konkretnie pokazać chore miejsce. Należy unikać ogólników, ale nazwać rzeczy po imieniu. Dzięki temu nie tylko uzyskamy Boże przebaczenie, ale też konkretne rady. Warto zatem powiedzieć o okolicznościach danego grzechu, inaczej spowiedź może być płytka i niekonkretna.

 

Dwa błędy przy odmawianiu różańca

Św. Ludwik Maria Grinon de Monfort niestrudzenie propagował nabożeństwo do Matki Jezusa i zgodnie z Jego wolą, również Matki naszej. Był wielkim czcicielem Najświętszej Maryi Panny. Modlitwę różańcową uczynił on centralnym tematem swojego dzieła pt. Przedziwny sekret różańca świętego, aby się nawrócić i zbawić. Różaniec był dla niego jedną z najpopularniejszych form pobożności maryjnej, polegającą na rozważaniu tajemnic Odkupienia. Odmawianie różańca zaleca on wszystkim wiernym, przestrzegając jednocześnie przed dwoma najczęstszymi błędami, jakie zwykło się popełniać przy tej okazji.

 „Aby dobrze odmówić różaniec, po wezwaniu Ducha Świętego stań przez chwilę w obecności Boga (…). Przed rozpoczęciem dziesiątki zatrzymaj się dłużej lub krócej, w zależności od czasu, jakim dysponujesz, aby rozważyć tajemnicę, którą sławisz w tej dziesiątce i proś zawsze w owej tajemnicy, przez wstawiennictwo Matki Bożej, o jedną z cnót, która najmocniej w niej promieniuje lub o tę, której najbardziej potrzebujesz. Szczególnie uważaj na dwa powszechne błędy, jakie popełniają odmawiający różaniec. Pierwszy – że nie podejmują oni żadnej intencji – tak dalece, że gdyby zapytać, dlaczego odmawiają różaniec, nie umieliby odpowiedzieć. Dlatego ty odmawiając różaniec, miej zawsze na względzie kilka łask do uproszenia, pewne cnoty do naśladowania czy kilka grzechów do zniszczenia. Drugi błąd, który się popełnia zazwyczaj, odmawiając różaniec, to brak innej intencji przy rozpoczęciu aniżeli szybkie zakończenie modlitwy. Bierze się to stąd, że widzimy w nim coś przykrego, ciążącego nad nami, zwłaszcza gdy uczyniło się z niego zasadę moralną albo dostało za pokutę jakby wbrew naszej woli”.

Następnym razem, kiedy będziemy odmawiać różaniec, pamiętajmy zatem by:

1) wzbudzić w sercu konkretną intencję;

2) modlić się bez pośpiechu, spokojnie i w skupieniu.



Gdzie lubi przebywać nasz Pan?  Z kim chce spędzać czas i u kogo czuje się dobrze?

Ewangelia często opowiada o Jezusie, który idzie w gości. Widzimy Go w domu celnika Mateusza, w gościnie u Marii i Marty, a także na licznych ucztach, które wyprawiano na Jego cześć. Wszystkie te spotkania mają pewien wspólny mianownik. Jezus wybiera się w gościnę do ludzi, którzy niespecjalnie się tego spodziewają i jednocześnie nie chodzi w gościnę do tych, którym z racji zajmowanych stanowisk takie odwiedziny by się należały. Można zatem zadać słuszne pytanie. Gdzie lubi przebywać nasz Pan? Z kim chce spędzać czas i u kogo czuje się dobrze? Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie udzielają faryzeusze. Czynią mu przecież wyrzuty, że „chodzi w gościnę do grzeszników i celników, i z nimi jada”. Jezus z kolei nic sobie nie robi z tych wyrzutów i konsekwentnie idzie do ludzi, których nazywa swoimi przyjaciółmi. Przesłanie duchowe takiej postawy jest oczywiste: Bóg chce mieszkać z ludźmi pod jednym dachem. Łamie nasze wyobrażenie o dystansie między Bogiem a ludźmi. Jest prawdziwym człowiekiem, dlatego dobrze czuje się między ludźmi. Z tego rodzi się bliskość i zamysł Boga, który poprzez tę bliskość chce przekonać ludzi o zbawieniu, które im proponuje. Miejscem obecności Boga jest w naszej katolickiej mentalności tabernakulum – złota skrzynka, gdzie przechowuje się Najświętszy Sakrament. To właśnie dlatego klękamy przed nim w kościele, a w czasie modlitwy kierujemy na nie wzrok. To „święte świętych” mocno odciska się w naszej duszy jako przedmiot szczególnej czci, a nawet adoracji. Warto jednak wsłuchać się w dwie myśli, które zostawili nam ludzie wielkiego ducha. Służebnica Boża siostra Wanda Boniszewska pisała, że Jezus w tabernakulum przeżywa podobne cierpienia jak w czasie uwięzienia przed skazaniem na śmierć. Zamknięte i ciemne pomieszczenie rzeczywiście przypomina celę więzienną. Nie bez powodu w Wielki Czwartek stawiamy Jezusa w ciemnicy. Jezus, pozbawiony wolności, pragnie dawać wolność tym, którzy Go przyjmą. Ciekawą myśl podaje także ojciec Garrigou-Lagrange w swoim podręczniku do życia duchowego. Wspomina o nauce sięgającej czasów średniowiecza, gdzie stwierdzono, że pragnieniem Jezusa w Eucharystii nie jest przebywanie w zamkniętym tabernakulum, ale w ludzkim sercu. Najświętszy Sakrament ma być przez ludzi nie tylko adorowany w monstrancji, ale przyjmowany jako Komunia Święta. To człowiek ma się stawać żywą monstrancją. Można zatem odwrócić słynne słowa św. Augustyna: „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu” i powiedzieć: „Niespokojny jest Bóg, dopóki nie spocznie w sercu człowieka”, w Twoim sercu…


7 rzeczy, które katolik powinien robić każdego dnia

 

Jeśli pracujesz lub studiujesz to wiesz, jak ważna jest prawidłowa organizacja czasu. Wszystko układasz, liczysz, zastanawiasz się, ile minut zostanie ci na poszczególne elementy. Czy można w podobny sposób można uporządkować twój kontakt z Bogiem?

 

  1. Zacznij dzień od modlitwy do Matki Bożej i lektury Biblii - brzmi banalnie, ale przyznajmy, że poranek to najgorsza część dnia. Wstawanie, budzik, budzenie dzieci, męża, pies domagający się wyjścia na zewnątrz, śniadanie. Na ogół spieszymy się i dołożenie sobie kolejnej czynności nie jest najlepszym pomysłem. Spróbuj jednak wygospodarować 5 minut i bardzo prosto pomódl się i przeczytaj krótki fragment z Pisma Świętego.

 

  1. Bądź miły dla innych i dla samego siebie   Czasem to bardzo trudne, ale postaraj się być miłym dla ludzi w autobusie, pracy i na przystanku. Nie przychodź do pracy ze skwaszoną miną i nie wdawaj się w niepotrzebne kłótnie z przełożonymi. Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Dla siebie bądź cierpliwy i spokojny. Miłość chrześcijańska zakłada kochanie drugiego jak siebie samego. Jeżeli sam jesteś dla siebie wrogiem to będziesz unieszczęśliwiał innych.

 

  1. Powiedz komuś, że go kochasz - to czasem bardzo trudne, bo dożyliśmy czasów, w których okazywanie uczuć to coś, czego należy się wstydzić, co jest oznaką słabości i wystawia nas na zranienia. Jednak to właśnie przeświadczenie, że jest ktoś, kto mnie kocha daje siłę i pozwala zmierzyć się z codziennymi trudnościami. Potrzebujemy jednak wiedzieć, że są także ludzie, dla których nie jesteśmy obojętni     i którym na nas zależy. Zrób pierwszy krok i daj do zrozumienia swoim rodzicom, dziadkom, mężowi, żonie, dziewczynie, chłopakowi, że bez nich twój świat nie byłby taki sam.

 

  1. Dyskutuj na temat Boga - w Internecie, wśród znajomych w pracy, w szkole, na uczelni. Jeśli masz z tym problem, bo wstydzisz się rozpocząć temat, zacznij od rozmowy z kimś, kto wierzy podobnie jak ty. Razem możecie wymienić się wieloma informacjami, argumentami i wiadomościami. To ważne, bo wiesz wtedy, że nie jesteś sam i spokojnie możesz mówić o tym, co dla ciebie ważne i istotne.

 

  1. Ofiaruj coś - nie chodzi o wielkie rzeczy, ale małe postanowienia, które możesz wypełnić. Zrób sobie kanapkę mniej do pracy, nie słuchaj muzyki w autobusie, zjedz wczorajsze pieczywo. Ważne jednak, żeby to zawsze było w określonym celu. Jeżeli jesz mniej, to za zaoszczędzone pieniądze kup posiłek komuś kogo nie stać, jeżeli decydujesz się pobyć w ciszy to porozmawiaj przez chwilę z Bogiem o twoim dniu.

 

  1. Bądź czyimś sługą - nie musisz od razu poświęcać całego dnia na działalność charytatywną. Zrób coś małego, wynieś śmieci, pomóż mamie zrobić obiad, wnieś starszej sąsiadce zakupy na piętro, pomóż młodszemu bratu odrobić lekcje, umyj naczynia w czasie gdy twoja żona będzie mogła odpocząć. Warto, żeby każdego dnia mieć świadomość, że zrobiło się coś ważnego i dobrego dla innych.

 

  1. Pod koniec dnia zrób sobie podsumowanie - przypomnij sobie, co z tego co zaplanowałeś udało się zrealizować, czego nie. Co dobrego zrobiłeś, czy popełniłeś jakieś ciężkie grzechy. Podziękuj za wszystko Bogu i poproś żeby dał ci siłę na kolejny dzień.

 

 

Modlitwa to za mało, by wybłagać nawrócenie…

Jezus „włożył nam w ręce” cały arsenał duchowych środków do walki o swoje i innych nawrócenie. Nie zawsze ciągłe przekonywanie jest najlepsza metodą. Te środki to modlitwa, ale też post i jałmużna. Potrzebne są wszystkie trzy. Jest taki moment w Ewangelii, który opisują Mateusz i Marek, zaraz po Przemienieniu Jezusa, kiedy uczniowie próbują uzdrowić opętanego chłopca i nie mogą. Kiedy Jezus go uwolnił, powiedział: „Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem”. Warto mieć w pamięci to ewangeliczne wydarzenie, gdy podejmujemy duchowe zmaganie – tak o siebie, jak i o innych. W modlitwie o własne lub czyjeś nawrócenie nie chodzi o jakiś szczególny jej rodzaj, „sekretną formułę”. Nie chodzi nawet w pierwszym rzędzie o jej „intensywność” – w znaczeniu jakichś szczególnie ekstremalnych praktyk pobożnościowych. Siłą modlitwy jest wierność, wytrwałość. Taka modlitwa musi być też pokorna, ufna – w tym znaczeniu, że potrzebuję w niej dojrzeć do tego, że wcale nie musi być tak, że na pewno zobaczę jej owoce. Mogę nie zobaczyć. Nawrócenie tego kogoś, za kogo się modlę, może się dokonać w sposób dla mnie niewidoczny, albo – na przykład – po mojej śmierci lub gdy stracimy kontakt.

Post nie ma być jakimś rodzajem demonstracyjnej głodówki przed Panem Bogiem. Nie chodzi o zrobienie na Nim wrażenia, ale o trzy zupełnie inne rzeczy:

  1. Post jest aktem pokory. Poszcząc mówię: Boże, jestem głodny Twojego działania. Ja sam nie mam siły (tego znakiem jest dyskomfort i głód, a więc jakaś forma osłabienia). Potrzebuję Twojej mocy, Twojego działania.
  2. Post jest ofiarą podejmowaną z miłości. Podobnie jak modlitwa jest duchową „inwestycją”, której dokonujemy posługując się „walutą” Boga – miłością. Wierząc, że Bóg „nie zmarnuje” żadnego wysiłku podejmowanego z miłości.
  3. Post – poprzez swój wymiar umartwienia – jest włączeniem się w dzieło paschalne Chrystusa. Przyjmuję dobrowolnie jakiś rodzaj cierpienia, by zjednoczyć swoje starania z Chrystusem ukrzyżowanym, który sam mówił: „Wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie” (J 12,32)

Siłą postu  nie jest „intensywność”, ale wierność. Post nie może zakłócać mojego funkcjonowania na co dzień w takim stopniu, który uniemożliwiłby czy znacznie utrudnił podejmowanie moich zwykłych obowiązków. Nie może być też szkodliwy dla zdrowia. Może być podjęty na stałe lub podejmowany okresowo (na przykład w konkretne dni). Byle z rozsądkiem. Żeby modlitwa i post zostały przyjęte, muszą się do nich przyłączyć uczynki miłosierdzia. Post nie zaowocuje, jeżeli nie będzie użyźniony miłosierdziem.