Opuściłem niedzielną mszę. Muszę od razu iść do spowiedzi?

 

W każdą niedzielę na mszy świętej słyszymy, że „z całym Kościołem uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia”. Jednak ponad połowa osób deklarujących się jako uczniowie Chrystusa regularnie unika spotkań ze swoim Mistrzem. W chrześcijaństwie nie chodzi w pierwszym rzędzie o spełnianie norm moralnych. Bycie chrześcijaninem polega przede wszystkim na życiu życiem danym nam przez Chrystusa. Są to sakramenty, a zwłaszcza ten, który nazywamy Najświętszym Sakramentem, czyli Eucharystia. Pomysł dyspensowania się od cotygodniowego powracania do źródła życia jest chybiony i śmiertelnie niebezpieczny. Dobrowolna rezygnacja i lekceważenie tak pewnego i darmo ofiarowanego środka do zbawienia zakrawa nie tylko na głupotę i pychę, ale i na grubą niewdzięczność.  Rezygnując z niedzielnej Eucharystii nie tylko poważnie łamię jedno z trzech pierwszych przykazań Bożych i pierwsze spośród kościelnych, ale na własne życzenie dokonuję duchowego samobójstwa. Dobrowolnie zrywam swoją więź z Chrystusem i odcinam się od źródła życia.  Aby do niego wrócić i móc w pełni uczestniczyć w Eucharystii przyjmując Komunię, potrzebuję najpierw naprawić tę więź w sakramencie pokuty i pojednania.

A jeśli nie mogę być na mszy?

Nad argumentami z serii „nie chce mi się” i „nudzi mi się” nie ma się co rozczulać. Jeśli chodzi o „nie czuję, żeby to mi coś dawało”, to Pan Jezus nie mówi: będziesz albo nie będziesz czuł, ale: będziesz albo nie będziesz miał życia. Zdarzają się jednak sytuacje, w których uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej jest niemożliwe czy bardzo utrudnione. Jest ich wiele i nie sposób je wszystkie tutaj omówić. Inna jest sytuacja obłożnie chorego, inna opiekujących się nim, inna kogoś, komu dotrzeć do kościoła jest trudno czy niewygodnie, inna również, gdy jest to fizycznie niemożliwe. Jeśli rzeczywiście nie mogę, bo nie mam jak, to moja nieobecność – choć pozostaje z uszczerbkiem dla życia duchowego – grzechem nie jest. Grzechem nie może być coś, na co nie mam wpływu. W tych wszystkich sytuacjach warto jednak starać się jak najuczciwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście i naprawdę w żaden sposób nie mogę dotrzeć na mszę, czy też w którymś momencie rezygnuję z poniesienia związanego z tym trudu (dystansu, niedogodności, organizacji czasu).

 

Kościół wychodzi naprzeciw potrzebom swoich dzieci, którym uczestnictwo w mszy w dzień świąteczny sprawia jakikolwiek kłopot.  Jeśli wiem, że nie dam rady dotrzeć do kościoła w niedzielę, mogę spokojnie zrobić to w sobotę wieczorem. Nawet jeśli będzie to zwykła „sobotnia” msza lub na przykład msza „ślubna” (ale sprawowana wieczorem!), uczestnicząc w niej, spełniam ów życiodajny obowiązek.